Bitwa

Chyba tyle będzie dzisiaj ze spania. Obudziłem się około północy. I nie wiem dlaczego. Może to wszystko co się wydarzyło przez ostatnich kilka dni. Może po prostu musze to wyrzucić z głowy. Mięśnie mam pospinane aż do bólu. Zwłaszcza w plecach i ramionach. Wyciągnąłem nawet mój skórzany notatnik, żeby w nim napisać to co mi chodzi teraz po głowie. Zdecydowałem się jednak na klawiaturę. Notatnik jeszcze poczeka.

Nazywa sie to walką z rakiem. Bitwą z rakiem. Teściowa moja ma raka. Moja mama ma raka. I o ile walka z rakiem to jedno, o tyle walka z całym systemem medycznym to jest to, co tak naprawdę zabija pacjentów. Nie rak, tylko ciągła walka z systemem. Z jego bezdusznością. Walka z pospiechem lekarzy. Z biurokracją. Ciągłe stawianie na swoim. Czekanie w wiecznych kolejkach. Traktowanie pacjenta z góry i mówienie mu, strasznych rzeczy, bo ma czelność powiedzieć „nie” standardowej procedurze. 

Dwa, a może to już trzy lata temu mama powiedziała nie na usunięcie pęcherza. Nie pozwoliła się pokroić i nie zgodziła się na tak radykalną metodę leczenia. Lekarze wtedy w dość ostentacyjny sposób powiedzieli, że rak ją zabije. Nie zabił. Pęcherz dalej jest gdzie był i jest czysty. Są przerzuty. Walczymy. Chemia za chemią, radioterapia, immunoterapia – najpierw jedna, teraz druga. 

Lekarze? Co jeden to ma inna interpretacje tych samych wyników. Planowanie wizyt i badań leży i kwiczy. Informacje nie są przekazywane nie tylko miedzy szpitalami, ale nawet miedzy piętrami. 

Nieważne było, że od 6 tygodni, na każdej wizycie mówimy że mamę bolą plecy. Dopiero na tej wizycie po kolejnym wspomnieniu lekarz zwrócił na to uwagę. Zaczął szukać, co i tak skończyło sie ogromnym stresem, atakiem paniki, łzami i najprawdopodobniej tym, że ja nie śpię i że jestem taki napiety. Wyrzucam wiec. Może to wprowadzi trochę ładu w głowie.

Nie życzę nikomu przekazywania takich wieści jakie ja przekazałem mamie. „Na twoją chorobę nie ma lekarstwa. Nie jesteśmy w stanie cię wyleczyć. Możemy jedynie odsuwać ten moment w czasie. Jeśliby doszło do zatrzymania akcji serca – nie będziemy reanimować.” Jakże łatwe się teraz wydaje zwalnianie ludzi z pracy.

Miłość mojego życia jest na skraju załamania nerwowego.

Mówią, żeby na koniec dnia zapisać za co jest się wdzięcznym tego dnia.

Jestem wdzięczny za to, że byłem w stanie przekazać lekarski wyrok. Odwołujemy sie od niego.

Jestem wdzięczny za to, że zrozumiałem różnicę między złymi wieściami a złymi wieściami. Będzie mi łatwiej później patrząc przez pryzmat tych.

Jestem wdzięczny za książkę o skarpetach. Dziesięciu. A najbardziej doktorowi skarpecie.

Jestem wdzięczny za to, że mam pustkę w głowie. Przestało buzować. Czas spać.

Siatkówka

Osiem miesięcy temu napisałem…

Zacząłem grać w siatkówkę. Większość w moim wieku ma już karierę za sobą, albo zmierza do jej końca. A ja gram dla odstresowania.

Spędziłem właśnie prawie 90 minut z chatem gpt. On sie uczy i ja sie uczę. Może wyniknie z tego całkiem interesująca współpraca. Kto wie.

Terapii ciąg dalszy. Zacząłem pisać używając papieru i pióra. Mianowicie zacząłem spisywać swoje sny, o ile zapamiętam co się przyśniło. Nie za każdym razem też pamietam o tym, żeby pisać. 

Ominąłem poza tym wiele zaplanowanych sesji. Może nawet zbyt wiele. Dzisiaj jednak usiadłem pomimo, a może właśnie z powodu wieczornej dramy. Z powodu czwartych urodzin, przebodźcowania, przemęczenia i natłoku wszystkiego. Bo czuję się trochę przytłoczony tym co się dzieje, presją w pracy i trochę w domu. Trochę wszystkim. Nie było treningu w tym tygodniu, jako że szkoła jest zamknięta, więc nie było gdzie odreagować. Poniekąd jednak trening z poprzedniego tygodnia przyniósł mi radość. Do dzisiaj odczuwam ból w biodrze. 

Najcięższy chyba był jednak koniec stycznia. Aż dziwne, że dopiero teraz o tym wspominam. Cztery tygodnie później. Musieliśmy powiedzieć 30% personelu, że to koniec. Byłem przy większości. Nie było to przyjemne. To dało mi od myślenia. Zacząłem się zastanawiać nad tym, co jeszcze mogłem zrobić, żeby niektóre osoby z tej listy mogły zostać z nami. Czego nie zrobiłem, co mogłem zrobić lepiej. Czego mi zabrakło. Doprowadziło mnie to do szukania kolejnej ścieżki rozwoju. Mam zamiar zrobi dyplom „Management and Lidership” wspierany przez CMI. Jeśli będę w stanie wspierać ludzików bardziej i będę wiedział więcej jak to wszystko działa, to może nie będzie tak trudno. Koszt całego dyplomu to mniej niż moja wyplata. Jedno czego się obawiam, to to, że całość trwa około roku. A jak znam siebie, to może mi być ciężko wytrwać. Chociaż nie jestem już takim samym człowiekiem jakim byłem 10-12 lat temu. Jest mi chyba trochę łatwiej być konsekwentnym w tym co robię. Poniekąd muszę być jako tata i jako przełożony. 

To wszytko sprowadza się jednak do innej rzeczy. Mam wrażenie, że tak bardzo skupiłem się na sobie w ciagu ostatniego roku, że ucieka mi rodzina. Tak bardzo skupiłem sie na naprawie mojej zepsutej głowy, że ucieka mi coś ważnego. Nie wiem do końca jak to opisać. Mam wrażenie, że na rzecz odzyskiwania samego siebie tracę coś ważniejszego. Coś innego się wali. I może nie jest tak do końca, ale dzisiejszy dzień, ostatnie tygodnie nie są zachwycające. 

Miłość Mojego Życia zawsze wie co komu dać w prezencie. Jak to będzie pasowało do kogoś. Na święta teść dostał mały kieszonkowy terminarz i fancy szmancy długopis, bo „zawsze zapisuje sobie godziny pracy”. Mózg wybuchnięty. Niby to wiedziałem, niby to widziałem, ale nigdy w życiu bym nie połączył tego z prezentem. Ona wie takie rzeczy. Ona umie w takie rzeczy. A ja? Ja nawet nie wiem co Jej dać w prezencie. 

Punkt siódmy 

Sztuka jest ważna

Klocki

Widzę ją kiedy oczy zamykam

Słyszę ja kiedy cisza gra

Bo to jest taka moja muzyka

Co im ciszej tym ładniej mi gra

Czasem tak, a czasem nie. Czasami naprawdę brakuje mi ciszy i spokoju nocy. Tak jak za czasów akademickich siadam wieczorem, kiedy już wszyscy poszli spać, do pisania. Nie jest to trzecia czy czwarta rano. Najczęściej dwudziesta druga. Wystarczy. Jedynie Lucyfer (6kg kota co przegania lisy) potrafi zakłócić ciszę. Samoloty (mieszkam koło Heathrow) pomijam, bo już dawno przeszły w szum tła. Ale kota nie sposób zignorować.

Czasami jednak brakuje mi nocnych rozmów. Czasu rozmowy na tematy wszelkie, okraszonego lampk(ami)ą wina. 

Brakuje.

Zmagam się ze swoimi problemami i chociaż jestem w dużo lepszym miejscu niż bylem dziewięć miesięcy (rok!) temu, to jeszcze długa droga przede mną.

Od długiego czasu miłość mojego życia zmaga się ze swoimi problemami. Nie pomaga nam to. Kiedy się w końcu widzimy, rzadko wywiązuje się rozmowa. Uciekamy w swoje kąty do seriali czy do książek. Niemalże się unikamy. 

To nie tak miało być,

Zupełnie nie tak,

Cały świat miał być nasz,

Tylko go brać.

A tymczasem świat pędzi niezmiennie. 

2 x 18 = 36

Na swoje drugie osiemnaste urodziny dostałem swój pierwszy zestaw LEGO.

Nie wiem jak wyrazić swoje uczucia/odczucia. Radość, smutek, euforia, wzruszenie, wdzięczność, melancholia.

Głupi zestaw klocków, a poruszył tak wiele strun. Siedzę teraz przed ekranem i po całym dniu próbuje sobie poradzić z emocjami i z tym co się ze mną dzieje. Staram się zrozumieć. 

Łzy ciekną mi po policzkach jakby ktoś kran otworzył. Kiedy wszyscy już śpią. Głupie klocki, a odezwał się we mnie nacukrowany trzylatek. Głupie klocki, których nigdy nie mialem. Głupie klocki, które moje dziecko dostaje praktycznie na zawołanie. Głupie klocki, które niedługo potem zostaną zapomniane (nie tym razem). Głupie, kurwa, klocki.

Prezent od Miłości Mojego Życia. Nic więcej…

Punkt siódmy 

Klocki są ważne…

Blast off!

A chodzi mianowicie o to, żeby, kiedy przychodzi środowy i sobotni wieczór, usiąść i napisać notatkę. Albo artykuł, albo coś, choćby nawet i jedno zdanie.

Wyrobić w sobie nawyk pisania jak kiedyś (znowu „kiedyś”).

Każdy trener powie, że najważniejsza jest systematyczność ćwiczeń, nawet kiedy się nie chce. 

A się nie chce. 

I tu się pojawia magiczna zasada pięciu sekund (The 5 second rule – Mel Robins).

Pięć…

Cztery…

Trzy…

Dwa…

Jeden…

Piszemy. 

Proste do zapamiętania. Prosta zasada działania. 

Tylko tyle i nic więcej. 5,4,3,2,1… Pisz! I tu już nie jest łatwo. Najważniejsze to zacząć.

Punk szósty

Rakiety są ważne

Ruchome obrazki

Po raz kolejny zasiadam do pisania po kilku drinkach.

Ruchome obrazki, kolorowe plamy, kolejny odcinek serialu, kolejny post, jedna z książek Terry’ego Prattchet’a.

Nie do końca mam plan. Mam. Nie mam. 

Mapa myśli. 

Mapa myśli, którą wykorzystałem jako narzędzie w jednym z moich mitingów.

Dla tych, którzy nie wiedzą- na codzień mieszkam w Londynie, pracuję obok M1 i A414.

220V – śpiewam dla was tak…

Koniec części pierwszej…

Część druga.

Kilka tygodni poźniej.

Po przesłuchaniu kilku książek (Atomic habits – James Clear, Why has nobody told me this before? – Julie Smith, The 5 second rule – Mel Robins) powiedziałem sobie, że będę pisał dwa razy w tygodniu. W środy i w soboty. Środa minęła bezowocnie. Nastała sobota, więc siadam i piszę. 

Habit (ang.)

  1. An action performed on a regular basis.
  2. An action performed repeatedly and automatically, usually without awareness.

Nawyk – w terminologii psychologii zautomatyzowana czynność (sposób zachowania, reagowania), którą nabywa się w wyniku ćwiczenia (głównie przez powtarzanie).

Mam zamiar przełamać swoje złe nawyki z biegiem czasu. I jestem całkowicie świadomy, że nie będzie to ani łatwy ani szybki proces. 

Postawiłem sobie jednak za punk honoru zmienić to co nie do końca jest dobre (bo nie jest to złe).

Minęło dziesięć lat… jak jeden dzień. I nie żałuję choćby sekundy. Nie zmieniłbym nic. Wspaniałe było spędzić wieczór we dwoje, chociaż byliśmy wykończeni po całym tygodniu pracy. Cudownie było posłuchać Peer Gynt Griega w wykonaniu szwedzkiej filharmonii, czekać na metro i zjeść maca po drodze. Miło było zostawić świat za sobą, choćby tylko na kilka godzin.

Punkt piąty

Dziesięć jest ważne

Sinusoida

W górę i w dół. Znowu do góry i znowu na dół. Jak sinusoida. Do góry i przechodzi w tangens – do góryyyyyyy. Cotangens.

Raptowny powrót do sinusoidy.

Jestem z powrotem na sinusoidzie. Nie jestem tylko pewien gdzie. 

Dzisiejszy dzień wcale nie był zły. W porównaniu z poprzednim tygodniem wręcz dobry. W pracy Ok. W domu też dobrze. Kilka rwanych nocy. Spodziewane przy trzylatku. 

Raczej tendencja spadkowa. Fakt, trochę stresu, a kiedy się kończy, zaczyna się zjazd. 

Jak narkoman. Na pełnych obrotach jest Ok, ale kiedy się kończy…

Chyba powoli zaczynam łapać jak to działa w moim przypadku. Wychwytywać potencjalne górki i dołki. To już dużo, bo zaczynam poznawać samego siebie tak trochę lepiej. 

Dzisiejszy dzień jednak wytrącił mnie z równowagi. 

Nie mam pojęcia czemu. Widzę to po swoich reakcjach i zachowaniu.

Nie był to szczególnie ciężki dzień w pracy. Jeden z tych spokojniejszych. Ale coś tam gdzieś poszło nie tak.

Obok, na kanapie śpi Lucyfer. 

Zaniedbałem go. 

6kg kota co przegania lisy. 

Nagrałbym się, ale nie do końca czuję się z tym komfortowo. Wywiad, który kiedyś ze mną przeprowadziłaś, a który to potem wyemitowano w radiu uświadomił mi, że cholernie seplenię… 

O losie…

Nie mam polotu dzisiaj na pisanie. Nie mam polotu na nagrywanie. Skasowałem połowę tekstu, który napisałem wcześniej. Tekstu, który traktował o moim złym stanie w tamtej chwili. 

Po chwili przemyślenia stwierdziłem, że może jednak nie powinienem. Za późno. Przepadł. Przełączyłem się między notatkami i zmiany się zachowały. Nie będę go próbował odtwarzać.

I tak właśnie akapit za akapitem rodzi się kolejna notatka. Ta rodzi się w bólach. Punktem trzecim była kropka. Jaki będzie kolejny, okaże się w momencie zakończenia.

Muszę się w końcu zmobilizować i wrzucić archiwa poprzednich blogów do tego. Zastanawiam się tylko, czy wrzucić same teksty, czy może jednak stworzyć podstronę z pełnowartościową kopią (szata graficzna, linki, komentarze). 

Z jednej strony tylko teksty, z drugiej całość. Bo w sumie blog był całością. 

Znalazłem archiwum poprzedniego bloga z 2017 roku. W 2019 zamknęli portal. Nie jestem pewien czy póżniej cokolwiek jeszcze napisałem. Muszę sprawdzić kopie, którą mam zapisaną na dysku. Być może pojawiła się jedna czy dwie notatki.

Nie ważne. To tylko potwierdza częstotliwość pisania. 2011,2012,2013,2017 (poprzedni blog), teraz (obecny blog). Byłem szczęśliwy.

Dalej jestem. Po prostu pojawiło się więcej elementów stresogennych. Może nawet zbyt wiele w ciągu ostatnich lat. I być może to za długo zwlekałem z powrotem do pisania. Do mojej ucieczki, do mojego małego azylu, gdzie wszystko można powiedzieć, a poza tym nic nie będzie oceniane, do momentu w którym nie uznam tego za stosowne. Do momentu publikacji. 

Wiem. Powtarzam się. Powtarzam motyw autoterapii i motyw ponownego pisania. Powtarzam to co już było (czyżby?). Tym razem nie do końca. Tym razem staram Ci się, drogi Czytelniku, zakodować w głowie, że ten blog nie jest ku Twojej rozrywce. Nie znajdziesz tu porad praktycznych czy „life hacków”. Nie znajdziesz tu humoru (czyżby?), nie znajdziesz tu recenzji (czyżby?) ani krytyki (czyżby?). Nie takie jest jego przeznaczenie. Przynajmniej na razie. 

Ten blog jest narzędziem walki o moje zdrowe zmysły. Moją metodą poradzenia sobie z tym wszystkim co się we mnie skumulowało przez te wszystkie lata. A następnie w kolejności z tym co się kumuluje teraz. 

Zastanawiam się jak głęboko będę musiał kopać sam w sobie zanim odkryję wszystko co mnie gdzieś tam gryzie. Trzy? Pięć? Dziesięć lat?

Z tym dawniejszym, przynajmniej tak mi się wydaje, w taki czy inny sposób się uporałem. Czasami tylko mam jakieś flashbaki. 

Mam wrażenie, że to co mnie doprowadziło do obecnego stanu zaczęło się w 2019 roku. Zanim jeszcze zaczęła się pandemia, ba, zanim zaczęli o o covidzie mówić.

Nie do końca. 

Miłość moja była w ciąży. W tym czasie robiłem remont. Zabrakło mi sił i nie dałem rady skończyć przed jej powrotem z Polski. Później popłynąłem, wróciłem, popłynąłem znowu. I wróciłem na stałe.

Potem zaczął się 2020. Mimo wszystko dobry rok. Nie brakowało pracy, czasu ani chęci. Aż do grudnia. Tam zaczął się dołek.

Tak jak patrzę na to teraz, to to wyglada jak kilka(naście/dziesiąt) fal o różnych długościach nakładających się na siebie. Górki i dołki się wzmacniają, różnice się niwelują. 

Przez chwile mialem ochotę zrobić analizę następnych trzech miesięcy z uwzględnieniem 3-5 parametrów. Może kiedyś.

Jak jest teraz?

Punkt czwarty.

Trygonometria jest ważna

I co?

I nic. 

Mam zamiar pisać znów. Mam zamiar pisać znów. Mam zamiar pisać znów.

Mam zamiar pisać znów.

I tak powtarzam sobie do znudzenia albo do obrzydnięcia. Jak kto woli. Albo do momentu aż ilość powtórzeń będzie wystarczająca na jedną stronę.

Troje Was mam.

Córka, żona i kot.

Czworo, jeśli liczyć Arnolda.

Jak bardzo was kocham – to wiem tylko ja.

Jak bardzo was potrzebuje – to wiem tylko ja.

Jak bardzo was zawodzę – to widać. 

Jest mi o wiele łatwiej pisać niż na głos powiedzieć o tym, co siedzi w mojej głowie.

Jest mi o wiele łatwiej wyrzucić to wszystko w wirtualną przestrzeń, niż o tym powiedzieć. 

Wolę pisać, bo jak mówią, papier przyjemnie wszystko. I papier przyjmuje. 

Papier przyjmuje skargi i zażalenia. Papier przyjmuje pomysły i poprawki racjonalizatorskie. Papier przyjmuje niechęć i złe myśli. Papier przyjmuje życzenia, te pobożne też. Papier przyjmuje wszystko.

W tym przypadku wirtualny notatnik i klawiatura.

Jest mi łatwiej przelać, cokolwiek by to nie było, „na papier” niż powiedzieć o tym. Taka moja ucieczka.

Zawsze miałem z tym problem. Zawsze uciekałem w pisanie albo w wewnętrzne rozmowy z samym sobą, które to rozmowy kończyły się bliznami. 

Wolę więc pisać nauczony już doświadczeniem. 

Blizny w głowie da się ukryć, da zamaskować. Blizny na skórze zostają. A każda jedna coś znaczy. Każda jedna ma za sobą jakiś trudny etap. Cieszy mnie jedynie to, ze pojawiają się tylko kiedy się opale. 

Wstyd mi z ich powodu. 

Nie wstydzę się blizn po wypadkach, ba, nawet mi one przystoją. Opowiadają one dobre historie. Historie pełne miłości i zrozumienia. Historie pełne współczucia i pomocy. Historie o pomocy i zainteresowaniu. Historie jakich chce się słuchać. 

Na dobre i na złe. Tak sobie przyrzekaliśmy. Choćby nie wiem co się działo, będziemy się wspierać. Będziemy jedno dla drugiego i drugie dla pierwszego. W zdrowiu i w chorobie. Dla Ciebie ja i dla mnie Ty. 

Widzę to nawet kiedy Lucyfer przeszkadza.

Zapytałaś mnie kiedyś, dlaczego nie pokaże Ci „notatnika z Niemiec”? Nie byłem gotowy. Dalej nie wiem czy jestem. Sporo tam wspomnień, niekoniecznie dobrych. Niekoniecznie chciałbym do tego wracać.

Minęła dekada. Myślałem, że już wszystko to przetrawiłem. 

Wydawało mi się, że skoro byłem w stanie opowiedzieć o tym mojej Mamie to jest wszystko za mną. Chyba jednak nie…

Zawsze będzie to gdzieś we mnie siedziało, tak samo jak alkoholizm ojca/taty. Nie da się nad tym przejść do porządku dziennego. Sam nie do końca zdaje sobie sprawę jak bardzo głęboko to we mnie siedzi. 

Chciałbym Ci pokazać to, co wtedy napisałem. Kilka lat temu nie byłem gotowy na to, wolałem przekazać notatnik komu innemu. I przepadł. Nie wiem czy na dobre, czy tylko na chwile. Pięć lat? Może więcej.

Zacierają mi się w głowie wspomnienia tamtych wydarzeń. Pamietam twarze i pojedyncze sytuacje. Pamietam chęć przetrwania i chwile załamania. Pamietam moment, który mnie złamał i odbudował na nowo. Pamietam jak opowiedziałem o tym Mamie, chwile później mówiąc o tym, że jestem w życiu szczęśliwy.

Wspominam to jako bardzo oczyszczający moment. 

Ja płakałem.

Płakała mama.

Płakaliśmy oboje.

A teraz moja Mama zaczyna radioterapię.

Moja najwieksza bohaterka. Kobieta o tak nieprzeciętnej sile i wytrwałości, że Wonder Woman to przy niej trzylatka. Kobieta twardsza niż vibranium i elastyczniejsza niż Mr. Fantastic. Silniejsza niż Haulk i zuchwalsza niz Iron Man. Wszechmocna jak Thor i niezłomna jak Kapitan Ameryka. 

Moja.

Mama.

Tak bardzo była dla nas, że zapomniała o sobie. 

Jedno tylko mam wspomnienie, kiedy pomyślałaś o sobie. Wycierpiałaś za to niemało. 

Obiecałem Ci mamo, że jak będę duży, to będę Cię nosił na rękach. 

Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał…

Wyrzucam z siebie to wszystko, co mnie w jakiś sposób gnębi. Nie to co bierzące, ale to co siedzi od dawna. Na bierzące przyjdzie czas. To wszystko do czego tak bardzo nie chciałem wracać. Może jest w tyje metoda. Może to jest właśnie droga do narysowania tej grubej kreski pod tym co „kiedyś”. Uporać sie z przeszłością. Z tym wszystkim co mnie w jakiś sposób trzyma. Opowiedzieć o tym. 

Zanurzam sie coraz głębiej w przeszłość, we wszystkie te sytuacje kiedy dostałem kopa od życia, kiedy sie zawiodłem, kiedy…

No właśnie co…

Czy wyciągam z tego wnioski? 

I tak i nie.

Tak bardzo chcę ufać, ale moje zaufanie zostało nadwyrężone tak wiele razy…

Tak bardzo chcę wierzyć, ale moja wiara została złamana przez ludzi, którzy powinni być jej podporą…

Tak bardzo chcę być samodzielny, ale moja samodzielność…

Nawet nie wiem jak to wyrazić. 

Tak wiele wspomnień.

Wspomnienia są bardzo silnie związane z emocjami.

Czerwona kredka i rysunek na religię. 

Zrobiłem awanturę babci, że za czerwony kolor będzie pała. A babcia tylko narysowała czerwony uśmiech. Ocena była celująca.

Emocje. 

Punkt trzeci

Punkt

Mamroty

„Nowy rok – nowy ja”. „Wszystkiego dobrego w Nowym Roku”. Co tam jeszcze było…

Ach! No przecież „Niech ten Nowy Rok nie będzie gorszy, niż ten właśnie mijający” – moje ulubione, najbardziej przyziemne i, wydaje mi się, najprawdziwsze życzenia noworoczne.

Potworzę moje nareszcie zasnęło. Swoję drogą ciekawa odmiana. Czy to czyni mnie/nas potworem/potworami?

Wychodzi na to, że tak jak „dawniej” pozwolę moim tekstom żyć własnym życiem. Kształtować się tak jak myśl w danym momencie poprowadzi. I jedno nad czym ubolewam to to, że nie potrafię tak szybko pisać jak mi rozum dyktuje.

Bezwzrokowe pisanie i oczy skierowane w górę. Autokorekta,która czasem potrafi doprowadzić do szalu. Oto moi sprzymierzeńcy, z którymi czasami nie potrafię sie dogadać. 

Myśli rozbiegane. Tak wiele kotłuje sie w głowie i tak wiele jest do napisania. Tak wiele zdań ledwie rozpoczętych, które zapewne nigdy nie będą dokończone. W tak wielu kierunkach zdążam w środku nocy, ze nie potrafię tego wszystkiego złapać. Taka mnogość wszystkiego. 

Potworzę śpi. 

Miłość mojego życia śpi.

Ja nie śpię. 

Słucham oddechów waszyc

I pochrapywań

Kiedy Was noc zmogła i sen

I cieszy mnie spokojny oddech 

Modlitwa snów Waszych

Nawet kiedy znienacka

Mamroczesz albo mlaskasz

Jedna z drugą

Uśmiech mi na twarzy wykwita

Stenografia. Ot i mam rozwiązanie problemu? Zapewne zajmie mi chwile nauczenie sie zapisu stenograficznego, ale wobec zaistniałego faktu mojego ponownego rozpoczęcia pisania nie wydaje sie to takie zle. 

Nie tylko to. Wszelkiej maści kursy i szkolenia skorzystają na tym. Ilość informacji, ktore stenogram zawiera, a których brakuje zwykłym notatkom to jak niebo a ziemia.

Wytrenowany stenografista potrafi pisać szybciej niż większość potrafi mówić. 

Niemniej jednak myśl jest szybsza od mowy.

Najprawdopodobniej jednak nauka stenotypii skończy sie wraz z końcem tego tekstu. 

Taki już mój słomiany zapal. 

Nie do wszystkiego. Chyba.

Patrząc na siebie zastanawiam sie w czym tak naprawdę jestem dobry. W czym sie sprawdzam, w czym doszedłem do perfekcji? I chyba nie ma czegoś takiego. Zgłębiam wiedzę w danym zakresie do jakiegoś poziomu, a potem przeskakuje nacoś innego. Czasem wracam do poprzednich tematów i rozwijam je dalej, a czasem nie.

W niczym nie jestem naprawdę dobry. 

Czy w czymkolwiek bym chciał?

Punkt drugi

Księżyc jest ważny

Księżyc

Nie łatwo jak kiedyś

Zamiar zamiarem, ale napisanie kolejnego tekstu nie przychodzi łatwo. Zgubiłem myśl przewodnią, która krążyła mi gdzieś po głowie, a której nigdzie nie zapisałem jak kiedyś. 

Nic to, złapię się kolejnej. Ta przyszła w momencie rozpoczęcia tego.

„Jak kiedyś”. 

Fraza, będąca domeną osób starszych ode mnie, a w których grono, jak widzę, zaczynam wstępować.

Kiedyś trawa była bardziej zielona, a niebo bardziej niebieskie. Stek bzdur. Po prostu „kiedyś” było inaczej.

Inna ludzka mentalność. Inne podejście do wszystkiego; do technologii, do wychowania dzieci, do żywienia, do… itp itd

Kiedyś byliśmy młodsi, mieliśmy mniej na głowie, mniej problemów (swoich i cudzych). Było nam łatwiej.

Trzymamy się kurczowo przeszłości zamiast ruszyć dalej. Rozpamiętujemy to co było.

„Kiedyś” ktoś powiedział (a ja o tym pisałem), że życie jest jak jazda samochodem. Daleko się nie zajedzie patrząc tylko we wsteczne lusterka. O ileż bardziej to rozumiem od kiedy mam prawo jazdy i prowadzę. Tak się nie da.

A jednak życie nie do końca jest jak jazda samochodem. W tym miejscu znowu coś mi uciekło.

Nie jestem jedyny. 

„Zabiegani w tym tłumie nie jesteśmy wcale sami” – napisałem „kiedyś”.

„W pogoni za kasą przecież biegniesz razem z nami” – kontynuowałem.

Oj biegnę. A na dodatek bardzo się w tym zatracam. Uciekła mi gdzieś myśl przewodnia życia i straciłem rozeznanie pomiędzy tym co ważne i tym co błahe.

Czuję się jak w leśnej kotlinie. W każdą stronę pod górkę, wszędzie drzewa zasłaniające widok, a na dodatek zaczyna się chmurzyć.

Czas byłby najwyższy postawić grubą kreskę pod tym co „kiedyś”. Zarchiwizować przeszłość i zacząć jeszcze raz. Ruszyć pod górkę, w którąkolwiek ze stron.

Punkt pierwszy.

Krokodyl jest ważny.

Krokodyl

Znaki

Dostałem klawiaturę i wieczne pióro, a mój notes świeci pustkami. Blog otworzył sie na nowo pod nowym adresem. Za chwilę nowy rok. Znaki zwiastują zmiany.

« Older posts

© 2025 uciekinier

Theme by Anders NorenUp ↑