Chyba tyle będzie dzisiaj ze spania. Obudziłem się około północy. I nie wiem dlaczego. Może to wszystko co się wydarzyło przez ostatnich kilka dni. Może po prostu musze to wyrzucić z głowy. Mięśnie mam pospinane aż do bólu. Zwłaszcza w plecach i ramionach. Wyciągnąłem nawet mój skórzany notatnik, żeby w nim napisać to co mi chodzi teraz po głowie. Zdecydowałem się jednak na klawiaturę. Notatnik jeszcze poczeka.
Nazywa sie to walką z rakiem. Bitwą z rakiem. Teściowa moja ma raka. Moja mama ma raka. I o ile walka z rakiem to jedno, o tyle walka z całym systemem medycznym to jest to, co tak naprawdę zabija pacjentów. Nie rak, tylko ciągła walka z systemem. Z jego bezdusznością. Walka z pospiechem lekarzy. Z biurokracją. Ciągłe stawianie na swoim. Czekanie w wiecznych kolejkach. Traktowanie pacjenta z góry i mówienie mu, strasznych rzeczy, bo ma czelność powiedzieć „nie” standardowej procedurze.
Dwa, a może to już trzy lata temu mama powiedziała nie na usunięcie pęcherza. Nie pozwoliła się pokroić i nie zgodziła się na tak radykalną metodę leczenia. Lekarze wtedy w dość ostentacyjny sposób powiedzieli, że rak ją zabije. Nie zabił. Pęcherz dalej jest gdzie był i jest czysty. Są przerzuty. Walczymy. Chemia za chemią, radioterapia, immunoterapia – najpierw jedna, teraz druga.
Lekarze? Co jeden to ma inna interpretacje tych samych wyników. Planowanie wizyt i badań leży i kwiczy. Informacje nie są przekazywane nie tylko miedzy szpitalami, ale nawet miedzy piętrami.
Nieważne było, że od 6 tygodni, na każdej wizycie mówimy że mamę bolą plecy. Dopiero na tej wizycie po kolejnym wspomnieniu lekarz zwrócił na to uwagę. Zaczął szukać, co i tak skończyło sie ogromnym stresem, atakiem paniki, łzami i najprawdopodobniej tym, że ja nie śpię i że jestem taki napiety. Wyrzucam wiec. Może to wprowadzi trochę ładu w głowie.
Nie życzę nikomu przekazywania takich wieści jakie ja przekazałem mamie. „Na twoją chorobę nie ma lekarstwa. Nie jesteśmy w stanie cię wyleczyć. Możemy jedynie odsuwać ten moment w czasie. Jeśliby doszło do zatrzymania akcji serca – nie będziemy reanimować.” Jakże łatwe się teraz wydaje zwalnianie ludzi z pracy.
Miłość mojego życia jest na skraju załamania nerwowego.
Mówią, żeby na koniec dnia zapisać za co jest się wdzięcznym tego dnia.
Jestem wdzięczny za to, że byłem w stanie przekazać lekarski wyrok. Odwołujemy sie od niego.
Jestem wdzięczny za to, że zrozumiałem różnicę między złymi wieściami a złymi wieściami. Będzie mi łatwiej później patrząc przez pryzmat tych.
Jestem wdzięczny za książkę o skarpetach. Dziesięciu. A najbardziej doktorowi skarpecie.
Jestem wdzięczny za to, że mam pustkę w głowie. Przestało buzować. Czas spać.